„Biegnę odczarować raka”

„Biegnę odczarować raka”

Walka o swoje zdrowie, sprawność, która do dnia dzisiejszego nie jest stuprocentowa. Mocowanie się ze strachem, utrudnieniami, jakie niesie za sobą wypadek. Pogodzenie się w jakiś sposób, że piętno uszczerbku na zdrowiu, które wynikało z obrażeń po potrąceniu, będę nosiła na swoich barkach już zawsze. Z tym musiałam walczyć, walczę i będę musiała już całe życie.

Jednak nie jestem pępkiem wszechświata. Są ludzie, dla których zrobiłabym wszystko. Jedną z nich był mój kochany Tata. Był pierwszą osobą, która mieszkała poza Warszawą i przyjechała kilka godzin po moim wypadku do szpitala. Był osobą, z która mogłam porozmawiać o wszystkim i gdy miałam jakiś problem, to dzwoniłam właśnie do niego. Mimo, że drogi rodziców się rozeszły, to cieszę się, że moje z Tatą wręcz przeciwnie.

Rok po moim wypadku pojechałam na Wszystkich Świętych do Gołdapi, gdzie mieszkał Tata. Siedzieliśmy w kuchni, wycierał naczynia i z uśmiechem, żartobliwym tonem rzucił: „Córka, muszę Ci coś powiedzieć. Mam raka – ale spoko, poradzimy sobie”. Myślałam, że to spóźniony Prima Aprilis. Niestety nie, niedługo potem wylądował na chemii.

Pod koniec listopad zaczęłam grzebać w internecie w poszukiwani jakiegoś stowarzyszenia, które aktywnością fizyczną wspiera walkę z nowotworem. ZNALEZIONE! Fundacja Pocancerowani. Zapisałam się, kupiłam koszulkę i zaczęła się moja walka z chorobą Taty. Tuż przed 2016 rokiem powiedziałam, że zrobię dla niego Koronę Półmaratonów Polskich – to było dokładnie po jednym treningu, na którym pokonałam dystans 20 kilometrów. Składając obietnicę nie przyszło mi do głowy, że mogę nie dać rady. Skoro Tata radzi sobie z chemio- i radioterapią, z samą chorobą, to ja nie powinnam marudzić przy bieganiu 21 kilometrów.

Pierwszy start – Warszawa. Brak doświadczenia wyszedł- pobiegłam w nowej parze butów, co skończyło się wielkim pęcherzem na 1/3 stopy. Ale trasa pokonana.

Drugi start- Białystok. Życiówka pobita o 2 minuty. Moje nogi niósł mnie chyba fakt, że 200 metrów od startu znajdował się Szpital Onkologiczny, w którym leżał właśnie Tata. Po przebiegnięciu z wielkim bólem stopy (tym razem nie przez odcisk) poleciałam, jak na skrzydłach do Taty, by posiedzieć z nim kilka godzin przed powrotem do Warszawy.

https://www.instagram.com/p/BFjVttEuRPT/?taken-by=onlyfitbody

Trzeci Start- Wrocław. Start, na którym odcięło mi zasilanie tuż po przekroczeniu mety. Przez kolejny miesiąc bałam się wyjść biegać z myślą, bym znowu nie fiknęła.

Czwarty start- bieg z niedoczynnością tarczycy. Najciężej pokonany. Z walką o każdy kolejny kilometr.

Piąty start- Gniezno. Uwieńczenie Korony. Z tarczycą działającą dzięki mojemu fizjoterapeucie Tomkowi. Ten półmaraton biegłam 11 dni po tym, jak Tata zasnął.. Nie udało mi się wybiegać cholernego raka. Niemniej OBIECAŁAM, że Koronę dla niego zrobię, więc słowa musiałam dotrzymać. Czułam, że biegnie ze mną i robi to zawsze. Patrzy na mnie z góry i dodaje sił. <3

Zdjęcie użytkownika Justyna Nierwińska.Tacie…

baza trenerów