Nie ja,MY.
Nie ja,MY.
To miłe, gdy ktoś po zapoznaniu się z moja historią mówi: Kurde Justyna, tyle przeszłaś, a nie dajesz tego po sobie poznać. Masz tyle energii, którą przekazujesz innym, że to jest szok. / Mówiłaś mi o tym wypadku ale nie wynikało z twojej opowieści, że to takie poważne było. Dopiero, jak przeczytałam to zdałam sobie sprawę, ile przeszłaś.
To miłe ale też swego rodzaju odpowiedzialność. Ci ludzie biorą mnie za -w jakimś tego słowa znaczeniu – przykład. Nie jestem wiecznie chodzącym wulkanem energii. Nie będę się na taką gwiazdę promować.
Są dni, gdy chcę wszystko rzucić w jasną cholerę, nic mi się nie chce. Jedynym marzeniem jest nakryć się kocem, schować w szafie. Oczywiście wtedy się na chwile odcinam od ludzkości – wyłączam telefon i przez cały dzień siedzę w dresie w domu. Wiesz, co mnie przywraca do pionu? Wola walki, realizacji, zdobywania wiedzy,życia z pasją i…świadomość, że są ludzie, którzy patrząc na mnie zaczynają rozumieć, że nie ma problemów nie do przejścia. Zaczynają szukać rozwiązań, nie przeszkód. Wtedy spinam poślady i słyszę w głowie: Hej, mała! Nie trać życia! Pamiętaj, ze straconych chwil nie odzyskasz.- ogarniam się i zaczynam działać.
ALE
to nie jest tak, że jestem chodzącą elektrownią działającą na niewyczerpalne baterie. Też potrzebuję „doładowania” – nie jestem wyjątkiem. Człowiek jest istotą stadną, więc samo mówi przez siebie, że do homeostazy jednej persony przyczyniają się po części inni. U mnie też. Moja Mama, Ś.P. Tata, mój Brat i mój ukochany Marcin – to są osoby, na myśl o których czuję, jak ładują mi się akumulatory. Czasami wystarczy po prostu jedno słowo, uścisk.
Reasumując : Może i mam w sobie niespożyte siły, determinację i upartość. Na nic to jednak by się zdało, gdybym w chwili wyczerpywania się mocy nie miała krążących na orbicie małych elektrowni. Siła jest w NAS, nie tylko we mnie.