Gdzie ta metamorfoza?
Gdzie ta metamorfoza?
Czy przeszłam metamorfozę? Tak. Zdecydowanie. Nie zmieniłam może rozmiaru ubrania znacząco ale zmieniłam rodzaj przemieszczania się. Z dwukołowego parowozu na własne nogi. Strach na odwagę, brak wiary w siebie na myśl: ZROBIĘ TO!, nerwowość na spokój, niepewność w odwagę podejmowania wyzwań. Pozwoliłam sobie uwidaczniać emocje. Pokochałam i zaakceptowałam siebie. Wycofanie i oziębłość wyrzuciłam, a przyjęłam do siebie ciepło i pozytywne nastawienie. Dziwnie to pewnie zabrzmi ale… staram się widzieć pozytywy z tego wydarzenia.
Od 4,5 roku wiem, że odpuszczanie zaprowadzi donikąd. Wypadek pokazał mi, że trzeba podejmować wyzwania i próbować pokonywać bariery. Będzie ciężko ale nic, co ważne nie jest lekkie. Ból nie trwa wiecznie. Dzięki temu wstałam z wózka, wyszłam z domu – zaczęłam po prostu żyć. Nauczyłam cieszyć się każdą chwilą z życia i zrozumiałam, że tę pozytywną energie powinnam przekazywać innym. Dlatego zaczęłam biegać z Pocancerowanymi, dlatego ciężko chorym staram się dać iskierkę energii – bardzo dużo czytam o tym, jak powinno rozmawiać się z ludźmi cierpiącymi głównie na nowotwory – to schorzenie jest mi niestety „bliskie”. Wiem, ze ich nie uzdrowię ale jeśli chociaż na chwilę będę mogła wywołać uśmiech na ich twarzy, to będzie dla mnie nagroda…
Fizjoterapeuta opowiadał mi, że jego pacjent po „lżejszym” wypadku również doznał paraliżu ale była szansa na wstanie. Ten jednak tak załamał ręce, że nie wstał, nie zaczął chodzić. Nie wychodzi z domu. Często podczas rozmów w tego typu tematyce swoja postawą mogę przekonać, że nie należy się poddawać. Teraz to wiem. Przed 28 września 2013 również podkuliłabym ogon i schowała się pod miotłę. Musiało dojść do przewrotu zbrojnego na mojej linii życia, żebym zrozumiała, jak ważna jest wiara w siebie.
Zostałam wychowawcą kolonijnym i wolontariuszem w TRAD „Szansa” – stowarzyszeniu rozwoju dzieci. – Praca z maluchami stała się raz, że wejściem w kolorowy, dziecięcy świat, a dwa- lekcją cierpliwości, zrozumienia ale i stanowczości.
Odważyłam się po wielu latach zrobić papiery trenera personalnego. Wcześniej miałam obawy, że sobie nie poradzę, że nic nie umiem. Teraz pracuję w klubie dla kobiet, w którym codziennie zostaje utwierdzona, że wykonuję dobrą pracę. Dziewczyny mówią, że jestem najostrzejszym ale i najbardziej dokładnym trenerem. 🙂 <3
Ruszyłam też kilka osób z kanap. Właśnie tym, że zrobiłam „niemożliwe” i przebiegłam tyle kilometrów po swoim wypadku. Bieg towarzyszący mojemu pierwszemu maratonowi PZU w Warszawie przebiegło kilkunastu moich znajomych – w tym mój brat,który nie biega i ma trochę nadprogramowych centymetrów. Dodatkowo mój stryjek mieszkający w Irlandii zorganizował bieg u nich,na miejscu. Wraz ze swoimi znajomymi wspierali mnie na odległość pokonując 5km. W innym wypadku w życiu by nie pomyśleli o takim wyczynie. To też mi pokazało, że…. MAM TĘ MOC! 😀
W kwestii miłości też zmieniłam się diametralnie. Uwierzyłam w to, że można mnie pokochać, że nie jestem taka kiepska, jak mi się wydawało. Teraz jestem najszczęśliwszą kobietą pod słońcem. 🙂